Wychowałam się w ogrodzie Babci Celki i mojej Mamy; przed oczami mam sielski obraz wymalowany całą feerią kolorów, w głowie tli się nęcący zapach groszku pnącego po płocie, białych kul kaliny w końcu sadu, napuszonych piwonii - te białe powalały zapachem, malutkie goździki przy grotce zawsze były w towarzystwie brzęczących pszczół; słonecznych pełników i zawilców zrywanych zawsze dla cioci Jasi na imieniny. Pamiętam jak leżąc na trawie, mama jadła fiołki przekonując nas, że kwiaty są jadalne…

Musiało minąć wiele lat, zanim dojrzałam do decyzji o spełnianiu własnych marzeń. Cieszę się, że cząstkę dziedzictwa mogę kontynuować i zaszczepiać własnym dzieciom, które radośnie biegając po ogrodzie zatrzymują się nad rabatą „…mamo popachnij tę lawendę”